czwartek, 13 grudnia 2012

Bazar zwany Zambią


Głęboko w Afryce na południe od równika, uśmiecha się na mapie państwo Zambia. Od trzech miesięcy to mój drugi dom. Przez ten czas moje stopy przemierzyły mnóstwo miejskich uliczek, a moje oczy zobaczyły życie ludzi tak odmienne od polskiego. Zambia to biedne państwo, jednak głównym zajęciem ludzi nie jest rolnictwo, jak to w takich państwach bywa. Owoce same rosną ma drzewach, nie potrzebują pomocy. Główne zajęcie Zambijczyków to handel. To państwo to jeden wielki bazar.

Sprzedawać można na ulicy lub na markecie. Market to takie miejsce gdzie można kupić wszystko. To ogromny jarmark, tandeta, skupisko handlarzy. Miejsce rozgwarzone, brudne i hałaśliwe. W Kabwe są dwa ogromne markety. Każdy sprzedawca tutaj, ma zazwyczaj swój stragan, zrobiony z czterech kołków, przykrytych pozszywanymi, workami. Co lepsi mają małe budynki sklepowe. Pozostali rozkładają swój towar na płótnie, na suchej ziemi. Towarem są ubrania z drugiej ręki, kalosze, plastikowe kolorowe wiadra, noże, naczynia kuchenne, grzebienie, lusterka kieszonkowe - słowem chińszczyzna. Kiepskiej jakości chińskie produkty zalewają Afrykę. Jak te towary się dostają na czarny kontynent? Otóż przypływają ogromnymi statkami, w kontenerach do portu w Dar es Salaam (Tanzania). Stamtąd ciężarówkami na poszczególne markety do handlarzy.
Oprócz chińszczyzny, na naszym bazarze można kupić produkty lokalne: owoce tropikalne, warzywa, bułki kukurydziane pieczone na oleju. Popularne są również drobne, suszone, cuchnące rybki, w okół których zawsze roją się muchy. Jednak największym hitem sprzedaży w Zambii są doładowania do telefonów komórkowych. Karty-zdrapki można nabyć na każdym rogu.

Przechadzam się po markecie w poszukiwaniu mango. Jest upalnie i tłoczno. Raz z prawej, raz z lewej strony słyszę charczącą muzykę. Zambijczycy kochają muzykę. Kto ma głośnik, wystawia przed swój sklepik i gra najgłośniej jak się tylko da. Słaby głośnik pod naporem wielkiej mocy zaczyna się pocić, sapać, chrząkać, wzdychać, skamleć i biadolić. Membrana drży, a drgania są głębokie i rozrywające. Charcząca muzyka idzie w eter, dociera do moich uszow i rozbraja zmysł koncentracji, tak, że juz nie wiem po co ja tu przyszedłem. A tak... mango. Znalazłem. Leżą na płótnie na ziemi. Obok nich leży Pani która je sprzedaje. Natomiast obok pani leży dwójka jej dzieci. Jednego z nich karmi piersią. Widać, że jest zmuszona pogodzić obowiązki matki z obowiązkami sprzedawczyni. Biorę wszystkie owoce, które jej zoztały. Dzisiaj niech wróci wcześniej do domu.

Handlować można również na ulicy. O siódmej rano, chodniki ciągnące się wzdłuż ulic mojego miasta Kabwe, zarastają różnego typu sprzedawcami. Uliczny sprzedawca rozkłada swój towar na płótnie, przykuca i czeka, na klientów. Trochę pogada z kolegą z prawej, trochę z kolegą z lewej dla zabicia nudy. Kiedy widzi przechodzącego białego, koniecznie chce zwrócić jego uwagę. Biały ma przecież pieniądze, a nóż coś kupi. Ale nie kupuje. Umysł białego funkcjonuje inaczej. Wie po co przyszedł do miasta, wie co chce załatwić, nic go nie wybije z rytmu. Widząc, że chodnik zalewają sprzedawcy oraz ich fanty, biały szuka pospiesznie miejsca gdzie postawić stopy, żeby przejść dalej. Dociera do celu, załatwia sprawę i wraca do domu. Tam obiera kolejny cel do zrealizowania.

Żeby prowadzić "działalność gospodarczą" i na przykład sprzedawać obuwie, nie trzeba wiele. Codziennie kiedy wychodzę z terenu naszej placówki na ulicę, widzę pewnego pana sprzedawcę. Jego salon obuwniczy nie ma lady ani kasy fiskalnej. Nie ma nawet ścian ani sufitu. Pan sprzedawca siedzi pod drzewem, a obok niego rozłożone jest sześć par butów - taki to sklep.

Handlowanie nie wymaga wielkiego nakładu pracy. Za to trzeba inwestować swój czas. A czas tutaj ma każdy.