czwartek, 25 lipca 2013

Boski doping


Ostatni miesiąc na misji. Dni uciekają jak ziarenka piasku w klepsydrze. W każdy dzień staram się wkładać 100% życia. Nie chcę nic stracić. Mam świadomość, że jeszcze tylko krótka chwila i  afrykańska przygoda się skończy. Chcę wycisnąć te dni do ostatniej kropli miłości. Wykrzesać z siebie maksimum. Codzienna Eucharystia daje kopa, a po ostatniej spowiedzi czuję się jak niesiony na skrzydłach.

Odkąd opuścił nas Alexio mam trochę więcej na głowie. Wcześniej byłem skupiony na pracy głównie z dziećmi, a Alexio był z młodzieżą. Teraz młodzież przychodzi do mnie z różnymi sprawami.  Ta zmiana okazała się dla mnie błogosławieństwem. Przez ostatnie kilkanaście dni poznałem naszych oratorian lepiej niż przez wcześniejsze 10 miesięcy.

Poznałem nierozłącznych Justina i Gerarda, którzy zachowują się jak dwójka typowych nastolatków. Bez przerwy rozglądają się za dziewczynami, a ode mnie oczekują że będę ich łącznikiem z nowymi wolontariuszkami z Belgii.

Poznałem Daniela, który po dwóch dniach znajomości oznajmił mi, że ma urodziny i musiałem dać mu present.

Poznałem Czisange, która jest zgrabna, mądra, ma dobre serce, lubi dzieci i w ogóle jest fajna. Tak, że gdybyśmy się spotkali w innych okolicznościach to bym się pewnie w niej zakochał.


Poznałem Bwalyie i Mapalo, dziewczyny z dobrych domów. Kiedy mnie widzą, powtarzają mi kilka razy jak bardzo za mną tęskniły, po czym mówią że chce im się pić i powinienem przynieść im herbatę.
 

Poznałem Japheta, który zorganizował w sobote taki dzień sportu że nikt na niego nie przyszedł.


Poznałem też innych, o których kiedy myślę to się uśmiecham. Znam też problemy życiowe niektórych z nich, które są wielkie jak góry lodowe i tylko Boża miłość może je roztopić.
 
Po dziesięciu miesiącach na misji spoglądam wieczorami na ogromny księżyc i czuję smak każdego dnia. Wiele rzeczy się zmieniło odkąd tu przyjechałem. To z czym się wcześniej zmagałem, teraz zaczęło się układać. Dzieci nauczyły się nawyków, nad którymi pracowaliśmy z Anką miesiącami. Młodzież daje się lubić. Z księżmi wiemy na ile możemy sobie pozwolić. Dni mijają szybko i intensywnie. Zostało jeszcze trzy tygodnie do powrotu. To jak ostatnia prosta przed metą. Czuję w sobie Boży doping.




 

niedziela, 23 czerwca 2013

Boso przez świat



 
Biegną czarne stopy, małe, ubrudzone,
Bez butów szurają, raz w tą, raz w tamtą stronę.

W piłkę zagrają, poskaczą, potkną się czasami,
Nierzadko do domu wracają z ranami.

Kamienie, twarda trawa, życie utrudniają,
Posłuszne stopy chodzą, nic nie narzekają.

Po afrykańskiej ziemi, spalonej słońca żarem,
Suną bose stopy, zmarszczone pod ciała ciężarem.

Kiedy słyszą muzykę, idą w tany śmiało,
Chcą tańczyć tak długo, ile by się dało.

Nie lubią ciemności, w nocy czują trwogę,
Na nieznanym szlaku, łatwo zranić nogę.
   
 
Choć scieżki wiodą różnie, na co nie pomogę.
To każdy ma wyjątkową, swego życia drogę.


:)



 

niedziela, 9 czerwca 2013

List do Boga



Drogi Boże.

       Chociaż codziennie się do Ciebie modlę, to nigdy nie napisałem listu. Ten jest moim pierwszym. Nie wiem od czego zacząć. W szkole uczono mnie, żeby zaczynać zwrotem "Na wstępie mojego listu zapytuję o zdrowie". Jednak w tym wypadku to nie na miejscu. Przecież od czasu śmierci na krzyżu masz się dobrze.

Ja również mam się dobrze. Budzę się co rano i nie mogę uwierzyć, że jestem w Afryce. Nigdy nie myślałem, że będę miał okazję tutaj mieszkać. To jest doświadczenie na miarę lotu w kosmos. Dziękuję, że mnie tutaj przyprowadziłeś. Dziękuję, że prowadzisz mnie Twoimi ścieżkami. Spotykają mnie na tej drodze wspaniałe rzeczy, a jeszcze bardziej wspaniali ludzie.

Najlepszym człowiekiem z najlepszych, na mojej afrykańskiej drodze jest Alexio. Jest moim prawdziwym przyjacielem. Czarnoskóry prawdziwy przyjaciel... nigdy bym nie pomyślał, że będę takiego miał. Dziękuję Ci za niego. To dobry, mądry, wesoły gość. Będzie mi go brakowało. Za cztery tygodnie mi go zabierzesz, wiem. Wyjeżdża na studia do Kenii. Błogosław mu na jego drodze.

Chciałbym Ci opowiedzieć coś z cyklu " Moje małe misyjne radości":
 

Wczoraj kiedy szedłem do kościoła, wybiegli mi na przeciw trzej młodzi chłopcy. Rzucili się na mnie z uściskami i odeskortowali do kościoła. Cały czas trzymali mnie za ręce i przytulali do nich swoje czarne twarze jak do miękkiej, pachnącej poduszki. To był Charles z kolegami - znam ich z oratorium. Po odprowadzeniu mnie do kościoła, pobiegli na swoich bosych stopach dalej się bawić. Nie dali się namówić, żeby wstąpić do Twojej świątyni, bo mieli brudne ubrania. Polecam Ci każdego z nich, niech wyrosną na dobrych ludzi.





To dla mnie miłe kiedy ktoś tak cieszy się na mój widok. Cieszy się dlatego, że jestem. Nawet nic nie zrobiłem. Ta misja nauczyła mnie, że trzeba bardziej być niż robić. Bardziej być dobrym człowiekiem, niż robić wielkie rzeczy. Bardziej być dobrym wolontariuszem, niż zapędzić się w wir pracy. Możemy budować ogromne, wspaniałe, złote kościoły - co z tego jeśli sami nie staniemy się jak Boże Świątynie. Dziękuję Ci Panie za tę naukę.


 

Drogi Boże, słyszałem o wielu nieszczęciach w moim mieście, które nie mieszczą się w głowie. Starsza kobieta, zgwałciła bezdomnego chłopca, który szwędał się po ulicy. Młoda dziewczyna, nastolatka, zaszła w ciążę. Mieszkała w społeczeństwie bardzo tradycjonalnym. Ze wstydu przed ludźmi popełniła samobójstwo. Pewien człowiek chcąc uzyskać pomyślność w interesach, zabił swojego kilkuletniego wnuka składając go w ofierze.
Boże... jak błędnie wykorzystujemy wolność, którą nam dałeś. Ja nie wiem jak Ty to znosisz. Zachowaj nas od takich pomyłek.

Kończę mój list. Jak widzisz z zakończeniem nie radzę sobię podobnie jak ze wstępem.
Myślę o Tobię stale.
Twój kochający syn - Tomek



sobota, 1 czerwca 2013

Bus


Wybieram się do Lusaki, stolicy Zambii, odebrać nowy paszport. Biorę małego taniego busa, który mi się napatoczył. Jest tani, ale to jego jedyna zaleta.
 
 

W busie siedzę w ostatnim rzędzie. Jest bardzo ciasno, bus jest przeładowany. Obok mnie babeczka, której uśmiech błyszczy czterema tylko zębami. Następnie obok niej siedzi kobieta z małym dzieckiem na kolanach i czarną piersią na wierzchu. Kiedy dziecko się obudzi, pokarm już na niego czeka.
Na następnym przystanku dosiadła się pani z dużą torbą. Torba nie mieści się jej na kolanach, w takim razie trzeba wepchnąć ją do bagażnika. Siedzę z tyłu, więc jestem poproszony o przytrzymanie bagażu za uszy żeby nie wypadał, podczas gdy dwóch innych panów próbuje domknąć drzwiczki bagażnika od zewnątrz. Kolejne uderzenia klapą , formują bagaż. Kiedy torba przybiera kształty zbliżone do naleśnika, zaczepy w końcu chwytają.
Następny przystanek, wchodzi pani z małym zestawem kina domowego LG. Siadając uśmiecha się do mnie i widząc, że jestem ściśnięty z każdej strony, pyta żartobliwie:
- Używasz sobie podróży?
- O tak, bardzo! - odpowiadam rozbawiony.
Następnie pudło z kinem domowym trafia na jej kolana, dociskając jej głowę do zagłówka. Na pudle uśmiecha się logo LG „Life’s Good”

W busie zaduch. Otwieram lekko okno, w końcu mogę pooddychać ... świeżymi spalinami.
 

 

Dojeżdżamy. Dworzec w Lusace to prawdziwy kocioł bałkański. Jest tłoczno jak na wyprzedaży w Media Markt. Na dodatek trzeba się przeciskać  i wyrywać kolejnym naganiaczom, którzy chcą cię wepchnąć, każdy do swojego busa. Podobnie jak w skład załogi samolotu wchodzą stewardessy, tak w skład załogi busa wchodzi naganiacz. Tak więc bus obsługiwany jest przez kierowcę oraz naganiacza. Dotyczy to wszystkich busów: małych rozklekotanych, prostokątnych puszek po konserwach na kółkach, jak i dużych europejskich voyagerów z wysuwanymi ekranami na pokładzie, (takie też jeżdżą w Zambii).

Dobry bus to taki , który jest prawie pełny. Wtedy można śmiało do niego wskakiwać. To jest jedyna gwarancja, że wkrótce odjedzie. Bus, w którym jest tylko kilku pasażerów, nigdzie się nie ruszy dopóki się nie zapełni ludźmi. Zdarza się że autobus, który powinien odjechać wieczorem, czeka do rana na więcej klientów. Razem z autobusem czekają nieszczęśliwi pasażerowie, którzy zakupili wcześniej bilet. Tak Afryka uczy cierpliwości.
 
 
 
 

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Praca o podwyższonym ryzyku

Na zanzibarze jest 2% katolików. Reszta to muzułmanie. Na te 2% katolików przypada zaledwie kilku księży. Oprócz księźy są tutaj siostry zakonne. Łącznie na wyspie jest około 30 osób duchownych. Praca jako zakonnica czy ksiądz, jest tutaj pracą o podwyższonym ryzyku.

Jemy kolacje w zakonie u sióstr Niepokalanego Serca Maryji. Siostry opowiadają nam o swojej pracy. Dowiadujemy się, że w ciągu ostatnich czterech miesięcy zginęły na tej wyspie dwie osoby duchowne, a trzecia po postrzeleniu nadal jest w szpitalu. Zamachowcami są fundamentaliści muzułmańscy. Pierwszego zamachu dokonali w grudniu na siostrze zakonnej. Zmarła na miejscu. W styczniu był zamach na księdza, został postrzelony, przeżył, jest w szpitalu. Kolejny zamach miał miejsce nieopodal naszego noclegu. Ksiądz który jechał samochodem na Mszę został postrzelony przez muzułmańskich fundametalistów 20 metrów od kościoła. Wiechał samochodem w betonowy mur. Zmarł na miejscu. Do dzisiaj widać dziurę w murze.

Korzystając z okazji, że możemy porozmawiać z Siostrą dopytujemy ją o więcej szczegółów związanych z tymi tragicznymi sytuacjami. Interesuje nas zwłaszcza jej opinia i odczucia.

Biskup objął bardzo stanowczą pozycję. Nie chce wycofywać z wyspy żadnej osoby duchownej pomimo tego ogromnego ryzyka. Siostra, która z nami rozmawia popiera tą decyzję pomimo to, że sama jest osobą wystawioną do odstrzału. "Jeśli nas wycofają - mówi - wiara chrześcijańska zginie na tej wyspie. Lepiej umrzeć za wiare, niż pozwolić umrzeć wierze".

Wizyta u sióstr na Zanzibarze była największym misyjnym świadectwem.




czwartek, 25 kwietnia 2013

Wakacje z problemami


Problem z Pociągiem

Ruszamy w drogę. Na pokładzie Wiolka, Monia, Beti i ja. Jedziemy pociągiem z Zambii do  do Dar Es Salaam w Tanzanii. Przed nami 16000km. Pociąg się nie spieszy, nie jest to francuskie TGV. Afrykańska, żelazna gąsienica potrzebuje trzy dni na pokonanie takiej odległości. Niestety po dwóch dniach podróży okazuje się, że nie dojedziemy do celu, ponieważ na torach był wypadek. Wykoleiła się jakaś cysterna. Przyjechał pociąg naprawczy i też się wykoleił. Trasa zablokowana.

 
 



















 
Problem z przetrwaniem
Pociąg zatrzymuje się na wiosce w buszu. Jest pierwsza w nocy, po wyjściu z pociągu trzymamy się z nowo poznanymi znajomymi z pociągu. Musimy przeczekać do rana żeby złapać autobus. Brakuje snu.



O poranku jemy śniadanie. W lokalnym, wioskowym menu mamy dzisiaj herbate cedzoną przez sitko z genialną, świeżą limonką, oraz rozwałkowane naleśniki zrobione z wody i mąki, zwane chiapati. Następnie na śniadanie przychodzą małpy. Rozgrzebują drobinki jedzenia wysypanego na drogę, żeby znaleźć coś dla siebie.



 


W wolnym czaie rozmawiam z lokalnymi. Opowiadają historię jak kiedyś przyszły do wioski lwy z Buszu i zagryzł kilkunastu mężczyzn. Niedowierzam, ale przytakuje.





O dziewiątej udaje nam się wepchać do autobusu i ruszamy w dalszą drogę do Dar Es Salaam. Trasa biegnie przez park narodowy. Z okien autobusu możemy oglądać zwierzęta na wolności: słonie, żyrafy, zebry, antylopy. To mój pierwszy raz jak widzę słonia. Migawka w aparacie chodzi szybko.



 

 

Problem z taksówką

W Dar es Salaam rzucają się na nas taksówkarze. Zawzięcie o nas miedzy sobą walczą. Każdy chce podwieźć białych turystów. Biały ma pieniądze i nie zna lokalnych cen, to zapłaci więcej. Wymykamy się taksówkarzom i zamawiamy busa.



Problem z bankomatem
Nie mamy pieniędzy na hotel. Potrzebne szylingi tanzanijskie. Pierwszy do bankomatu podbija Niemiec, którego poznaliśmy czekając wspólnie w buszu na autobus. Bankomat nie działa. Znajdujemy kolejny. Niemiec wpycha kartę do bankomatu, nieświadomy tego, że w tym momencie właśnie się z nią rozstaje. Maszyna wessała powoli kartę i wyświetliła komunikat "Please wait" No to czekamy. Po 15 minutach dziewczyny znudzone poszły do sklepu kupić zimną colę z lodówki. My czekamy dalej. Po 25 minutach zostawiliśmy Niemca z ochroniarzem banku i wróciliśmy do hotelu. Po jakimś czasie przyszedł bez pieniędzy, bez pokwitowania ale z wielką ulgą, bo bankomat wydalił kartę.

 

Problem z dala dala

Jesteśmy w Stone Town na Zanzibarze. Musimy dołączyć do naszych znajomych w Kizimkazi. Najlepszy transport to najtańszy transport. Najtańszy transport to transport publiczny. Transport publiczny to "Dala dala". Dala dala to samochód z paką typu wóz drabiniasty. Wdrapujemy się na niego, płacimy parę groszy i próbujemy przebyć dystans 60 kilometrów jaki nas dzieli od naszych przyjaciół w Kizimkazi. Pierwsze 4 kilometry poszły jak z płatka. Później dala dala skręcił w boczną drogę, podjechał pod jakieś rozwalające się budynki, zatrzymał się i kazali nam wysiadać. Z budynku wyszło dwóch panów z kluczami nastawczymi, i zaczęli odkręcać koło. Okazało się że hamulce się zepsuły. Zdjęli koło, rozkręcili hamulce w drobny mak, nasmarowali, poskładali, jeszcze im części zostały. Godzina w plecy. Ze sprawnymi już hamulcami pojechaliśmy dalej.
 
 
Problem z Kradzieżą
Ostatni dzień wakacji. Dar es Salaam, godzina 21:00 Z przechadzki po mieście wracamy pieszo do hotelu. Jest nas piątka, ja idę z tyłu. Bardzo spokojny wieczór, jest cicho, ulica niemal pusta. Idę zrelaksowany przed siebie. Delikatnie, po cichu podjeżdża od tyłu samochód. Zauważam go dopiero kiedy, lusterko boczne niemal ociera się o moją rękę. Odwracam się lekko zaskoczony tym bliskim spotkaniem. W tym momencie czuje  bardzo mocne szarpnięcie. Ktoś się wychylił przez tylne okno samochodu i wyrwał mi saszetkę, którą miałem przewieszoną przez ramie i szyje. Samochód rusza z piskiem opon, widzę jak moja własność znika w mrocznym wnętrzu samochodu. Pierwsza myśl: to się nie dzieje na prawdę. Druga myśl: szlag! Biegniemy przez chwilę za samochodem, do momentu aż znika za zakrętem. Nie mamy szans w tych zawodach. Załamka. Miałem tam ważne rzeczy. Straciłem klucz do pokoju, trochę kasy, dwie karty sim, telefon Beti, książeczkę szczepień i co najgorsze - paszport. Bez paszportu jestem uziemiony.



Problem z korupcją

Zgłaszamy sprawę na policję. Funkcjonariusz, któremu na początku nie podobało się, że w ogóle tu przyszliśmy, nagle robi się miły i zaprasza mnie obok siebie. Pociera kciukiem o palce środkowy i wskazujący, szepcząc mi do ucha, że bez pieniędzy ciężko będzie cokolwiek załatwić. Niestety prosić obrabowanego o łapówke to tak jak prosić żebraka o jedzenie. Nic z tego.

Problem z: Co tu robić?

W Tanzanii nie ma polskiej ambasady. Co robić? Polska jest w Unii Europejskiej, więc podbijam do ambasady niemieckiej licząc, że zajmą się moją sprawą. W końcu unia to związek, a w związku należy sobie pomagać. Po przejściu przez wszystkie procedury, bramki i zabezpieczenia dostaje się do środka. Od pani z okienka słyszę wyrok: "Mr. Witkowski bez paszportu nie może pan wrócić do Zambii. Ma pan dwie opcje. Wyrobimy panu kartę powrotu do kraju. Z tą kartą może pan wrócić do Polski, ewentualnie może pan spróbować dostać się do Nairobi, tam jest polska ambasada." No to pięknie. Z Hiobowymi wieściami wracam do przyjaciół. Nie wierzą mi. Jest 13:00. O tej godzinie powinniśmy już wyruszać żeby zdążyć na pociąg do Zambii. Co robić? Dzwoni telefon, odbieram, to Papa - hindus, który mieszka w Dar es Salam od urodzenia, najbardziej ogarnięty człowiek w Tanzanii. Poznaliśmy go w pociągu, ma znajomości wszędzie, dużo nam pomógł, bez niego nie dostałbym raportu policyjnego bez łapówki, nasz anioł. Papa jest przekonany, że mogę wracać do Zambii. Na granicy celnicy mnie przepuszczą jak im pokaże raport policyjny. Nie ma czasu na zastanawianie się. Idę za jego radą, chociaż nie dowierzam, że to się uda. Zbieramy manele i udajemy się na dworzec.

Po trzydziestu godzinach jazdy pociągiem jesteśmy na granicy. Celnicy się spieszą. Mają w nosie mój raport policyjny. Machają ręką.
Przepuszczają mnie. Jestem z powrotem w Zambii!!

 

Nie żałuję problemów, które nas spotkały. Problemy czasami są darem. Dla nas były darem dzięki któremu mieliśmy mnóstwo przygód.